Musical HEATHERS w Teatrze Syrena – triumf czarnej komedii i gorączka biletowa w Warszawie [RECENZJA, ANALIZA, PORÓWNANIE OBSADY, SPOILERY]

musical heathers warszawa syrena opinie analiza zakończenie od ilu lat

Od czasu swojej premiery na scenie Off-Broadway w 2014 roku, „Heathers” zyskało status musicalu kultowego, głównie dzięki odważnej mieszance czarnego humoru, kontrowersyjnej tematyki i chwytliwych piosenek. 7 września 2024 roku odbyła się premiera tego tytułu w Teatrze Syrena w Warszawie. Oczekiwania wobec polskiej inscenizacji były ogromne – czy udało się im sprostać?

Poniższy tekst jest dogłębną analizą musicalu Heathers w Teatrze Syrena i może zawierać spoilery.

Zaczęło się od filmu Śmiertelne zauroczenie (oryg. Heathers, reż. Michael Lehmann) z 1988 roku, amerykańskiej czarnej komedii z Winoną Ryder i Christianem Slaterem w rolach głównych (gdzie o rolę J.D. ubiegał się także Brad Pitt). Na podstawie scenariusza napisanego przez Daniela Watersa zdecydowano się przygotować Heathers: the musical i tak, z workshopem w 2009 roku i wersją koncertową rok później, pełnoprawne Heatherki zawitały na scenie Off-Broadwayu w 2014 roku, a po czterech latach i drobnych zmianach w scenariuszu – na West Endzie. Musical przeżywa teraz swoją drugą młodość dzięki viralowym nagraniom w mediach społecznościowych, gdzie tytuł ten zebrał już sobie pokaźny i zaangażowany fandom. Zwłaszcza TikTok przyczynił się do globalnego sukcesu Heathers – ikoniczne stroje oraz fragmenty „Meant to be yours” czy „Candy Store” wielokrotnie pojawiały się w filmikach użytkowników aplikacji, co z pewnością zwiększyło zainteresowanie musicalem w młodszych grupach wiekowych.

HEATHERS WRESZCIE W POLSCE

Tym razem Teatr Syrena, korzystając właśnie z wersji westendowskiej, z czym wiąże się chociażby obecność w spektaklu piosenki „You’re welcome” („Nie dziękuj”) zamiast „Blue”, przygotował dla nas własną inscenizację (w reżyserii Agnieszki Płoszajskiej), która od początku budziła wiele emocji – od wątpliwości co do odpowiedniego przedstawienia kontrowersyjnego tematu, po kostiumy odbiegające wizualnie od oryginalnych i memiczną już walkę o długi płaszcz jednej z postaci. Olbrzymi fandom i jego równie olbrzymia miłość do tytułu miały gigantyczne oczekiwania. Jak się jednak okazało od razu po premierze, twórcy polskiej wersji spisali się nad wyraz dobrze, co najlepiej obrazuje fakt, że bilety na pierwsze dwa sety wyprzedały się w zawrotnym tempie, a chętni na zobaczenie musicalu muszą szukać wejściówek z drugiej ręki. Dodatkowo, na wypełnionej sali zawsze dostrzec można fanów tytułu w cosplayach i przebraniach do niego nawiązujących, a każdy spektakl kończy się aplauzem na stojąco.

musical heathers warszawa syrena opinie analiza zakończenie od ilu lat maciek tomaszewski

CZARNA KOMEDIA – TRUDNY TEMAT, ALE Z PRZYMRUŻENIEM OKA

Fabuła „Heathers” osadzona jest w typowej amerykańskiej szkole średniej, w której Veronica Sawyer stara się odnaleźć wśród bezwzględnych rówieśników, na czele z tytułowymi Heathers – trójką najpopularniejszych i najokrutniejszych dziewczyn. Gdy poznaje J.D., outsidera, wreszcie znajduje kogoś, kto ją rozumie i kto także ma dość ciągłego poniżania przez innych. Chłopak jednak, w misji naprawiania świata i eliminowania, jego zdaniem, okrutnych jednostek, jest w stanie posunąć się do niewyobrażalnych działań…

Postacie w musicalu Heathers są przede wszystkim wielowymiarowe: każda z nich ma własną przeszłość, traumę czy motywacje, co kształtuje ich obecny charakter i pcha do podejmowania konkretnych decyzji. To zarówno typowe młodzieńcze rozterki związane z chęcią bycia popularnym, dopasowania się do środowiska, znalezienia pierwszego chłopaka, czy niezrozumienia przez rodziców i nauczycieli, jak i o wiele bardziej złożone problemy, od body shamingu, przez motyw „niedaleko pada jabłko od jabłoni” w kontekście naśladownictwa przez dziecko zachowań opiekuna, po niemal książkowy przykład werteryzmu, dekadentyzmu i idealizmu.

Tematy takie jak przemoc, samobójstwa, toksyczne relacje i szkolne dramaty są tu podane w groteskowej, prześmiewczej formie, co czyni z musicalu czarną komedię. Zderzenie poważnych wątków z lekką formą rozśmiesza, ale jednocześnie zmusza do refleksji. Dzięki takiemu podejściu „Heathers” unika banalnych morałów, zamiast tego oferując rozrywkę, która bawi, ale też pozwala zastanowić się nad współczesnymi problemami młodzieży. Należy jednak pamiętać, że wciąż jest to spektakl typowo rozrywkowy, więc do poważnych i trudnych tematów podchodzi z przymrużeniem oka („Nie zabijaj się, bo to bardzo źle”), przedstawiając je w krzywym zwierciadle i udowadniając, że dla młodych ludzi niektóre błahe problemy rosną do rangi, nomen omen, śmiertelnie ważnych. Istotnym jest zdać sobie z tego sprawę i być świadomym celowego wyolbrzymienia i przerysowania fabuły czy postaci, by nie uznać poszczególnych wydarzeń za romantyzowanie agresji i morderczych zapędów. Bowiem spektakl ten (co tyczy się także oryginalnego materiału) nie pogłębia triggerujących wiele osób scen, nie wskazuje wyraźnie problemu czy jego rozwiązania, co widza mierzącego się z podobnymi doświadczeniami może przytłoczyć (np. fragmenty związane z body shamingiem czy gwałtem pojawiają się, wytwarzając w nas dyskomfort, by za chwilę zakończyć je wymierzeniem morderczej karmy, zamiast rozmowy o realnych sposobach przeciwdziałania takim sytuacjom w prawdziwym życiu). Nie bez powodu spektakl został oznaczony kategorią wiekową 16+: ważne, by jego odbiorca był na tyle dojrzały emocjonalnie, by rozróżnił przedstawione na scenie dobro i zło, by dostrzegł manipulację i zrozumiał zachowanie bohaterów. Zbyt młody widz może uznać przystojnego J.D. za fantastycznego faceta broniącego swoją ukochaną za wszelką cenę (drogą przemocy, aż do morderstwa) i potem oczekiwać takiego związku i poświęcenia w realnym życiu – jest to więc dobry moment, by ze swoim dzieckiem porozmawiać na temat musicalu i upewnić się, że rozumie go we właściwy sposób.

musical heathers warszawa syrena opinie analiza zakończenie od ilu lat

MORALLY GREY CHARACTERS – CZYLI MOŻNA SIEDZIEĆ I ANALIZOWAĆ

Jednym z największych atutów musicalu są jego postaci – pełne moralnych dylematów i niejednoznaczne. Zarówno marząca o szacunku Veronica, jak i J.D., jej chłopak o mrocznej przeszłości, nie są postaciami krystalicznymi, co sprawia, że można godzinami debatować nad ich motywacjami i decyzjami. To historia idealna dla fanów villain story i morally grey characters, którzy poświęcają chwilę analizie psychologicznej czarnych i szarych bohaterów, ich celów i pobudek. 

Przedstawienie tak skomplikowanych osobowości nie udałoby się, gdyby nie perfekcyjny casting. Obsada polskiej wersji musicalu Heathers bezsprzecznie zasługuje na uznanie – chociaż każdy aktor wnosi do roli coś unikalnego i kreuje swoją postać w nieco odmienny sposób, wszyscy wykonują swoją pracę fenomenalnie i widać, że wkładają całe serce w to, co robią. Nawet, jeśli niektóre z wcieleń mogą na pierwszy rzut oka sprawiać wrażenie zbyt przerysowanych, to jednak podejście to pasuje do konwencji sztuki oraz uwydatnia konieczne tu zakrzywienie zwierciadła; podkreśla, by nie brać wszelkich zachowań na serio, a także, co z założenia robił film, delikatnie wyśmiewa ówczesne szkolne produkcje młodzieżowe. Dodatkowo, niektóre sceny w warszawskiej inscenizacji są przez artystów delikatnie improwizowane/zmieniane na każdym ze spektakli, co dodaje świeżości i sprawia, że kolejne przedstawienie różni się od poprzedniego, przez co mamy ochotę na powtórne odwiedziny w Teatrze Syrena.

ZOBACZ TAKŻE: Musical Heathers – fotorelacja

Obie wersje głównej bohaterki, Veroniki, są wyśmienite i perfekcyjnie oddają te emocje dziewczyny, które w danym momencie są najważniejsze do przekazania widzowi: z jednej strony nastoletnią chęć bycia zauważoną i docenioną, z drugiej strach przed konsekwencjami tego, do czego się posunęła, by po chwili na jej barki spadło poczucie obowiązku i usilna próba naprawiania błędów własnych i innych. W tej roli Małgorzata Majerska jest niezwykle naturalna: początkowo lekko zadziorna i nastoletnio przebojowa, by następnie przejść przemianę w świadomą, młodą kobietę, przytłoczoną wszystkim, co dzieje się wokół niej i do czego, chcąc nie chcąc, sama doprowadziła. Veronica Natalii Kujawy zdaje się być bardziej energiczna, również w mimice i głosie, co dla niektórych może wydać się zbyt przerysowanym działaniem, jednak świetnie podkreśla wyolbrzymienia i wyraźne kontrasty, którymi rządzi się ta inscenizacja. Widać w niej szaloną, żądną przygód nastolatkę, która, całkowicie zauroczona, daje się w pełni omamić szkolnemu bad boyowi.

Jason Dean, czyli J.D., chłopak stanowiący impuls do wszelkich dramatów w „Heathers”, jest wewnętrznie tak skomplikowany, że nie każdy poradzi sobie z odpowiednią interpretacją i obnażeniem tej osobowości na scenie. Panowie kreujący tę postać w Syrenie podołali wyzwaniu i stworzyli fantastycznego, czarno-szarego bohatera, chociaż do roli podeszli w odmienny od siebie sposób – polecam wyruszyć na spektakl kilkukrotnie, by wybrać swojego ulubieńca (a nie będzie to łatwe, bo każdy podbija serca widowni swoimi umiejętnościami aktorskimi i wokalnymi). J.D. Macieja M. Tomaszewskiego jest doskonałym przykładem manipulatora, tego cool chłopaka ze szkoły, który potrafi jednym uśmiechem oczarować Veronicę i uśpić jej wszelkie wątpliwości, a my nie dziwimy się, że dziewczyna mu uległa. Maciek świetnie wciela się w czarującego i zabawnego Casanovę, by po chwili pokazać swoją drugą twarz. Podczas „Zetnij mózg” fantastycznie uchwycił, za pomocą nagłej zmiany wyrazu twarzy i głosu, korzystając z wyraźnego kontrastu między ujmującym uśmiechem a groźnym spojrzeniem, pierwsze przebłyski ujawnianiającego się drugiego wcielenia Deana. Widać w nim traumę, silne emocje, nad którymi nie jest w stanie zapanować, a jego nagłe i niekontrolowane wybuchy mogą przywodzić na myśl zaburzenia dysocjacyjne tożsamości lub borderline. W Jasonie Bartka Łyczka dostrzegalny jest mroczny bunt z nutką znudzenia, czy wręcz rozczarowania otaczającym go światem, co idealnie rezonuje z nadaną mu charakteryzacją i czytanym przez niego Baudelairem. Ma się poczucie, że chłopakowi od początku przyświeca misja „ratowania” świata, a gdy dostrzega, że zaczyna tracić sojuszniczkę, emocje biorą nad nim górę: staje się agresywny, impulsywny, a podczas „Miałem cały być twój” Bartek fantastycznie gra mimiką twarzy, prezentując wściekłość i psychopatyczne wręcz szaleństwo. Jednocześnie przez zachowanie Jego postaci przebija pewnego rodzaju bezsilność, złamanie i przeciążenie emocjami, a każdą z nich widać w oczach aktora. Bartek Łyczek, jako młody student dopiero stawiający swoje pierwsze kroki na największych scenach teatralnych, udowodnił tu swoją plastyczność i talent (i brak hamulców czy lęku wysokości robiąc z hamaka huśtawkę przy „Dziewczyna-zombie”) i bez mrugnięcia okiem, z pełną świadomością, wróżę mu musicalową karierę.

Wydaje się, że różnicę między charakterem stworzonych przez obu aktorów wcieleń najlepiej widać podczas „Mówię nie”, w którym główna bohaterka wreszcie postanawia się sprzeciwić ukochanemu. Kiedy J.D. Maćka nadal stara się manipulować Veronicą i czarować ją uśmiechem, a jednocześnie uświadamia sobie swoje położenie, staje się niespokojny, nadpobudliwy, w jego zachowaniu uwidaczniają się tiki nerwowe i można odnieść wrażenie, że w jego głowie panuje chaos, gdy chłopak myśli nad zmodyfikowaniem swojego planu, próbuje opanować szał, który w nim wzbiera. Chociaż ten utwór należy do Veroniki, publika nie może oderwać wzroku od Macieja i jego gestykulacji, bo w tym momencie problem w postaci dostrzegamy na poziomie znacznie głębszym, niż tylko agresja. Natomiast J.D. Bartka w trakcie trwania tego numeru zdaje się początkowo bardziej wyluzowany, pewny siebie, okazujący wzgardę wyznaniom dziewczyny, z miną „o co ci chodzi, taki jestem, sama tego chciałaś”. Gdy jednak dociera do niego powaga sytuacji, ignorancka postawa zmienia się z złość, a potem przytłoczenie emocjami, cierpienie, niemal aż do płaczu, jakby nagle wróciły do niego wszystkie dotychczasowe przeżycia i obudziło się w nim wewnętrzne dziecko, które nie chce znowu zostać samo. Obydwaj Panowie perfekcyjnie stworzyli tę postać i wiem, że z przyjemnością będę wracać na popis każdego z nich.

musical heathers warszawa syrena opinie analiza zakończenie od ilu lat maciek tomaszewski natalia kujawa

Tytułowe Heathers, czyli trzy bezwzględne królowe szkoły, zostały fantastycznie odwzorowane przez (mam nadzieję) dalekie im charakterologicznie przezdolne młode aktorki. W roli Heather Chandler zobaczymy Aleksandrę Gotowicką, zmuszoną prezentować ucieleśnienie wrednej i toksycznej mythic bitch, genialnie dodając do jej charakteru nutkę komedii i kradnąc każdą scenę, podczas której się pojawia. Jako pragnąca zająć jej miejsce Heather Duke świetnie spisała się Joanna Gorzała, od początku pokazując usilne próby przebicia się na pierwszy plan, dojścia do władzy, a potem, korzystając z sytuacji, stając się jeszcze bardziej niebezpieczną od swej poprzedniczki. Karolina Gwóźdź jako Heather McNamara jest natomiast uroczą, chociaż nieco naiwną dziewczyną, która jednak potrafi wzruszyć do cna podczas „Szalupy” i szybko dociera do nas, że w rzeczywistości ma dobre serce (próba odebrania kluczyków Ramowi i Kurtowi), tylko trafiła w złe towarzystwo. Jednocześnie ogromna pochwała należy się Patrycji Jurek, która jest swingiem wszystkich Heather, więc zdarza się, że co przedstawienie wciela się w inną rolę i za każdym razem dodaje do postaci coś od siebie, wypadając przy tym równie dobrze, co główna obsada.

Na pochwałę zasługują także kreacje stworzone przez Jędrzeja Czerwonogrodzkiego, Karola Ledwosińskiego i Stefana Andruszko (swing), którzy w przemyślany sposób pokazali Rama i Kurta, mocno przerysowanych szkolnych mięśniaków, którym tylko jedno w głowie. Chociaż postacie te mogą z jednej strony uchodzić za comic relief musicalu (ich niektóre teksty zmieniają się co spektakl – kolejny powód, by na niego wracać), a z drugiej za najgorszy typ szkolnej społeczności, prześladowców i zwyrodnialców, to aktorzy popisowo uwidocznili problematykę powielania wzorców – dostajemy scenę, w której jak na dłoni widać, że chłopcy jedynie zakładają wyniesione z domu maski, będące naśladownictwem własnych ojców, w obecności których sami stają się niejako zagubionymi i niepewnymi siebie ofiarami przemocy fizycznej i psychicznej.

W roli Marthy, najlepszej przyjaciółki Veroniki, zobaczymy Martę Burdynowicz i Klaudię Kuchtyk – obie świetnie spisały się w stworzeniu nastolatki będącej wewnętrznie dzieckiem, która ma marzenia, chodzi z głową w chmurach i wierzy w happy endy, ale jej kruche serduszko bardzo łatwo jest złamać.

„Heathers” w dość komediowy sposób pokazuje także przepaść międzypokoleniową i brak porozumienia między nastolatkami, a ich rodzicami czy nauczycielami. W rolach dorosłych pojawiają się Agnieszka Rose/Beatrycze Łukaszewska, Albert Osik i Michał Konarski, znakomicie uchwycając różnorodne oblicza swoich postaci i podkreślając nieudolność opiekunów z punktu widzenia młodzieży.

W wypadku polskiej inscenizacji swój charakter mają także postacie drugoplanowe i epizodyczne: nie bez powodu w opisie obsady nie zobaczymy zwykłego zapisu “zespół” podającego jego skład; zamiast tego każdy z artystów odgrywa własną rolę, nerda, hipstera czy imprezowiczki, a ich cechy widoczne są przez cały czas trwania spektaklu. Nawet, kiedy nasz wzrok przyciągną Hethery podczas „Candy Store” czy dialogi głównych bohaterów przed „Światła czas”, warto zerknąć na drugi plan, by zobaczyć, że każda osoba na scenie nie pełni jedynie roli statysty w tle, nie stoi bezczynnie, ale działa także jako tancerz, chór oraz znacząca część całej historii, która jest, dzięki nim, odpowiednio nabudowana. W tym miejscu należą się ogromne gratulacje dla Bartosza Łyczka, Małgorzaty Majerskiej, Krystiana Embradory, Jakuba Cendrowskiego, Klaudii Kuchtyk, Klaudii Dudy, Dominika Ochocińskiego, Marty Skrzypczyńskiej i Dominiki Łysakowskiej za wykreowane przez nich unikalne postacie.

musical heathers warszawa syrena opinie analiza zakończenie od ilu lat bartek łyczek kuba cendrowski marta burdynowicz krystian embradora

CHCIAŁAM PRZYCZEPIĆ SIĘ PRODUKCJI, ALE…

Pojawienie się musicalu Heathers w Polsce od początku budziło wiele emocji – fandom tytułu jest ogromny i swoją poprzeczkę zawiesił równie wysoko, gotowy był wytknąć twórcom każdy najmniejszy błąd. Co ciekawe, wiele z naszych “ale”, wątpliwości i zażaleń, zostało umorzonych po zobaczeniu finalnej wersji, która sprostała oczekiwaniom.

A zaczęło się od… płaszcza. Bowiem J.D., w wersji czy broadwayowskiej czy z West Endu, zawsze nosił długi, czarny płaszcz będący podkreśleniem jego cech outsidera niepasującego do otoczenia i stał się jego znakiem rozpoznawczym. W social mediach długo trwała memiczna już wojna, gdy okazało się, że Teatr Syrena rezygnuje z długiego płaszcza na rzecz skórzanej kurtki i tatuaży, robiąc z Jasona nie tyle odludka, co bad boya. Zarzuty szybko ucichły, gdy okazało, że zaproponowane kostiumy naprawdę pasują do postaci i konwencji całego spektaklu. Anna Chadaj postarała się, by nawiązywały one do poprzednich wersji musicalu, jednak dodawały też coś od siebie, przemawiały do współczesności, inspirowały się serialami Euphoria czy Sex Education. Jak mówiła sama reżyserka polskiej inscenizacji Heathers, Agnieszka Płoszajska, podczas tej realizacji twórców nie interesowało skopiowanie cudzej pracy, a zbudowanie nowej, twórczej, z jednoczesnym szacunkiem do poprzednich wersji.

Korzystając z licencji non-replica zmieniono także ruch sceniczny i choreografię (Michał Cyran), która świetnie sprawdza się w zbiorówkach nie pozwalając oderwać oka od, przypomnijmy, wciąż śpiewających i tańczących aktorów, a nie profesjonalnych tancerzy; oraz scenografię (Anna Chadaj) tak, by dostosować ją do możliwości syreniej sceny. Na pierwszy rzut oka wydaje się ona zimna, w zasadzie są to zaledwie schody i ściany z siatki, jednak idealnie odzwierciedla to przedstawienie szkoły w musicalu: jako instytucji opresyjnej, pełnej przemocy, agresji, niczym więzienie. Dodatkowo symboliczne traktowanie miejsc akcji (wjazd na scenę jedynie kanapy jako przejście do salonu czy wniesienie przez uczniów tac dające sygnał, że znajdujemy się na stołówce) może zdawać się początkowo zbyt minimalistyczne, jednak przyspiesza przejścia między scenami, dodaje im dynamizmu (zastąpienie łóżka hamakiem okazało się fenomenalnym pomysłem) i w wystarczający i zrozumiały sposób sugeruje nam, do jakich miejsc zostajemy przeniesieni. Jednocześnie natłok zbędnych dekoracji mógłby przysłonić to, co jest najważniejsze w tej sztuce – czyli emocje i głosy artystów. Całości obrazu dopełniają odpowiednio dobrane i efektowne światła, które swoim kolorem czy zmiennym nasileniem zapoznają widza z klimatem Westerburg High (Artur Wytrykus), a także świetnie zagrana muzyka na żywo (Tomasz Filipczak), wprowadzająca nas w adekwatne do aktualnych wydarzeń emocje, dodając dreszczyku, zaskakując, czy po cichu przygrywając w tle melodię, będącą swego rodzaju zwiastunem kolejnych scen i utworów.

Wiele lęków co do najnowszej premiery Teatru Syrena dotyczyło także tłumaczenia (Jacek Mikołajczyk) – znając oryginalne teksty na pamięć, wiedząc o dwuznacznościach czy aluzjach pojawiających się w anglojęzycznej wersji, nie bezpodstawnie obawiano się przełożenia poszczególnych wyrażeń na język polski, szczególnie w tak wyważony sposób, by oddać ducha młodzieżowego slangu, ale nie przesadzić w drugą, zbyt wulgarną czy cringową stronę. Oczywistym jest, że angielskie przekleństwa brzmią dla nas, co paradoksalne, bardziej naturalnie, jednak uważam, że w polskim przykładzie udało się znaleźć odpowiedni balans, a zgrzyty pojawią się dwa, może trzy razy. Nawet, jeżeli odnajdziemy coś, co nie oddaje w pełni sensu oryginału (np. można się kłócić, czy „Our love is God” przetłumaczone jako „Ubóstwiam cię” nie sprawia, że musical zmienia wydźwięk z nasza miłość jest jak Bóg, jesteśmy jednym, mamy misję i niczym Bóg decydujemy, kto ma zginąć, kto żyć w: tak cię kocham, że zrobię dla ciebie wszystko, łącznie z mordem – ale czy znajdziemy lepszy sposób na przetłumaczenie tego fragmentu tak, by pozostało jego znaczenie oraz nawiązanie do boskości?), po chwili dociera do nas, że patrząc nie na wyrywkowe wyrażenia, a na utwory w całości, jest to najlepszy możliwy sposób przekładu, bo nie mamy w języku polskim słów, które idealnie odzwierciedlają dwuznaczność poszczególnych fraz i jednocześnie wpasują się w konkretną melodię czy liczbę sylab. Mnie to tłumaczenie całkowicie kupiło.

musical heathers warszawa syrena opinie analiza zakończenie od ilu lat

WIĘC – DLA KOGO JEST MUSICAL HEATHERS?

Musical „Heathers” to świetna propozycja dla osób, które lubią inteligentny, chociaż czasem sprośny czarny humor, a jednocześnie potrafią docenić wielowymiarowość przedstawionych postaci. Warto jednak zaznaczyć, że jest to widowisko skierowane raczej do widzów powyżej 16. roku życia. Nie chodzi jedynie o wulgaryzmy czy kontrowersyjne tematy, ale o samą istotę czarnej komedii, która przedstawia poważne tematy w groteskowy sposób. Osoby zbyt młode mogą nie zrozumieć, że to, co widzimy na scenie, to przerysowana wizja rzeczywistości, a J.D., który dla Veroniki zabija tych, którzy wyrządzili jej krzywdę, nie powinien być wzorem idealnego chłopaka, jego działania nie mogą być romantyzowane i odebrane jako przejaw miłości. „Heathers” to musical, który bawi i porusza, a jednocześnie daje widzowi przestrzeń do refleksji – doskonały wybór dla każdego, kto lubi połączenie absurdu z mocnym przekazem.

Pamiętajcie także o istotnym przesłaniu musicalu Heathers w Teatrze Syrena:

PU! PU! PUUUU!

tekst i fot. Marta Dąbkowska


Spektakl porusza trudną tematykę. Jeżeli mierzysz się z podobnymi co jego bohaterowie problemami lub potrzebujesz wsparcia, skorzystaj z telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży 116 111.

Prześlij komentarz

0 Komentarze